piątek, 9 grudnia 2016

Nienawidzę Świąt


Pewnie zabrzmię trochę jak Grinch, ale tak, nienawidzę Świąt, a powodów ku temu, by mieć co do nich takie, a nie inne odczucia jest naprawdę wiele.
Nienawidzę żerowania wszystkich sklepów na tym, że są Święta. Wszystko, po prostu wszystko opchną, jeśli uda im się wmówić, że to idealny prezent na tą okazję, a trzeba przyznać, że coraz lepiej im to wychodzi. Najbardziej podatne na to są dzieciaki, które naoglądają się reklam z mnóstwem pięknych i drogich zabawek i chcą mieć je wszystkie. Czego je to uczy? Tego, że w Świętach najważniejsze są prezenty? Chyba nie o to tutaj chodzi.
Nienawidzę tych tłumów w sklepach. Ludzi, którzy biegają po centrach handlowych szukając tego idealnego prezentu dla bliskich. Chociaż to już dawno przestało być szukaniem idealnego prezentu, a zaczęło być szukaniem najdroższych prezentów, by potem się chwalić przed innymi co się kupiło innym, a jak już się dostanie drogi prezent, to będzie się o tym jeszcze głośniej mówiło.
Nienawidzę ludzi podróżujących do domu. Cały ten ścisk jest zrozumiany, każdy chce pojechać do najbliższych, by spędzić z nimi trochę czasu, w końcu teraz życie tak szybko pędzi, że nie mamy na to czasu w 'normalne' dni. Jednak ta cała nienawiść, marudzenie, krzyki.. Zero zrozumienia, że inni też jadą do domu, że inni też tęsknią za swoją rodziną. Niestety empatia nie jest znana wszystkim. 
Nienawidzę tego całego kupowania masy jedzenia. Ludzie zawsze na te trzy dni robią zapasy jakby miał świat się kończyć. Robią to wcześniej, by uniknąć zawyżonych cen przed samymi Świętami, by potem rzucać znanym na cały kraj tekstu 'zostaw, to na święta', a potem co? Potem to wszystko zostaje, bo choćby się chciało to się tego wszystkiego nie zje. 
Nienawidzę tych kłótni podczas przygotowań. Przypuszczam, że zdarza się to w większości rodzin. Ktoś chce zrobić coś tak, drugi ktoś ma zupełnie inne zdanie.. I kłótnia gotowa, a całą atmosferę przygotowania do Świąt nagle szlag jasny trafia i nie wiadomo jak się zachować.
Nienawidzę spojrzenia mojej mamy na pusty talerz, który w mojej rodzinie ma głębsze znaczenie niż talerz dla obcego, który może zagościć w naszym progu, a my mamy obowiązek mu pomóc, w końcu o tym mówi nasza wiara. Widok pustego talerza sprawia, że z każdego z członków mojej rodziny ulatuje ta magiczna atmosfera.
A potem siadamy wszyscy do stołu, patrzymy na siebie, puszczamy kolędy, składamy sobie życzenia prosto z serca i po prostu cieszymy się, że mamy siebie, że jesteśmy tutaj razem, całą czwórką. Nasza mała rodzina może chociaż przez chwilę wyłączyć się od problemów dnia codziennego, może przez chwilę spędzić razem czasem, poczuć tą bliskość, powiązanie.. I wtedy zaczynam się zastanawiać, a może to wszystko ma jakiś sens? Może to wszystko ma sprawić, że w dzisiejszym świecie nastawionym na drogie gadżety, świecie gdzie nikt nie ma na nic czasu, zaczniemy doceniać te kilka ważnych chwil z rodziną? To wszystko musi mieć jakiś sens.
2

niedziela, 20 listopada 2016

Moje sposoby na naukę.



Hej! 
Na mojej uczelni zaczął się okres pierwszych kolokwiów, więc uznałam, że jest to świetna okazja do napisania posta odnośnie moich sposobów na naukę.


Pierwszym, chyba najważniejszym punktem jest znalezienie sobie odpowiedniego miejsca do nauki. Mi najlepiej uczyć się na łóżku. Tak samo nie potrafię się uczyć w kompletnej ciszy, dlatego też zwykle puszczam sobie cicho jakąś muzykę i przy okazji od czasu do czasu coś przegryzam. To wszystko pomaga mi się bardziej skupić na nauce, chociaż wiem, że wielu ludzi mogłoby to mocno rozpraszać.


Na pierwszym i drugim roku popełniłam bardzo duży błąd, czyli miałam zeszyt do każdego przedmiotu, co na dłuższą metę bardzo się nie sprawdziło. Nie chciało mi się nosić ich wszystkich, więc koniec końców notowałam wszystko w jednym i ciężko mi się było połapać, która notatka jest do czego i tak dalej.. W tym roku postanowiłam korzystać z segregatora, który ozdobiłam ze starych zeszytów. Na co dzień noszę na zajęcia czyste kartki, na których zaznaczam przedmiot, rodzaj i datę, by po powrocie móc je wpiąć w odpowiednie miejsca w segregatorze. Nie walają mi się więc żadne kartki i gdy tylko potrzebuję coś sprawdzić, sięgam do segregatora i mam.


Gdy przychodzi czas na kolokwium przygotowuję notatki z notatek. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale to naprawdę działa. Moje notatki z zajęć często są chaotyczne, pokreślone i bardzo nieestetyczne. Przygotowując sobie później notatki z notatek mogę wszystko uporządkować i sprawić, by było bardziej przejrzyście. Wykorzystuję przy tym metodę, którą w gimnazjum sprzedała mi nauczycielka biologii, czyli kolorowe notatki. Znacznie łatwiej jest mi się uczyć, gdy na przykład dany rozdział zaznaczam jednym kolorem, a kolejny już innym. Ewentualnie zagadnienia piszę jednym kolorem, wykresy innym i tak dalej. Wtedy przy pisaniu kolokwium łatwiej mi jest skojarzyć o co chodzi, gdy mam do wszystkiego przypisany inny kolor. 


Na mojej uczelni wielu wykładowców i ćwiczeniowców wrzuca prezentacje ze swoich zajęć na platformę moodle, dzięki czemu studenci mają dostęp do ich materiałów. Ja osobiście nie potrafię się uczyć czytając na komputerze, bo się zaraz rozpraszam, dlatego też wszystko sobie drukuję. Dzięki temu mogę sobie wszystko podkreślić, dopisać coś z notatek, co pamiętam, itd. Często też materiały pojawiają się przed wykładami, dzięki czemu można je zabrać na wykład i robić na nich notatki, więc łatwiej to wszystko ogarnąć.

Oczywiście nie można też zapomnieć o najlepszym sposobie do nauki się definicji i słówek, którym są fiszki. Ja tą metodą uczę się najlepiej, bo łatwiej mi wchodzą do głowy słówka, gdy uczę się ich wyrywkowo, a nie wbijam je do głowy słówko po słówko według ich kolejności na liście. Według mnie to najlepszy sposób na naukę czegoś, co trzeba po prostu zapamiętać.

A czy Wy macie jakieś sposoby na naukę? Podzielcie się nimi, bo może pomogą mi w nauce na zbliżające się kolokwia, od których już teraz boli mnie głowa. Mam też zamiar napisać dla was post o aplikacjach, które wykorzystuję do nauki i ogólnie na uczelni, dajcie znać czy chcecie taki post.
4

środa, 2 listopada 2016

Jesień na uczelni ze StyleWe.

Hej!
Jakiś czas temu nawiązałam współpracę z firmą StyleWe, która oferuje naprawdę fantastyczne ciuchy! Trochę o nich poczytałam i ciuchy są naprawdę dobre jakościowo, pewnie dlatego większość ciuchów ma naprawdę wysoką cenę, ale coś za coś.
Dziś postanowiłam przygotować dla was post z propozycjami ubrań, które można założyć jesienią na uczelnię. Zapraszam!

(eng)
Hi!
Some time ago I made collaboration with StyleWe, which offers a really fantastic clothes! I read a little about them and the clothes are really good quality, probably because most of the clothes is really high price, but quid pro quo.
Today I decided to prepare for you proposals clothes that you can wear in the autumn at university. Enjoy!


(Klikając na zdjęcia zostaniesz przeniesiony na stronę z danym ubraniem)
(Clicking on the images you will be taken to a page with different clothes)

Osobiście rzadko w czasie jesieni na uczelnię wybieram się w sukienkach, a to tylko dlatego, że większość sukienek, które posiadam są typowo letnie. Nie lubię wydawać na ubrania, w których wiem, że często chodzić nie będę, ale posiadając takie sukienki chyba chodziłabym w nich praktycznie codziennie.

(eng)
Personally, I rarely during the fall at the university choose the dresses, and it is only because most of the dresses that I have are typically summer. I do not like to spend on clothes, which I know that I rarely wear, but having a dress unless I would be wearing them practically every day.


W czasie jesieni uwielbiam zakładać wszelkiego typu bluzy, a te dwie urzekły mnie swoim nietypowym krojem. Bluza z golfem wydaje mi się idealną opcją na chłodne, wietrzne dni. Lubię też chodzić w koszulach łącząc je ze swetrami, bluzami i bluzkami, a ta propozycja jest przeurocza.

(eng)
During the fall I love to assume all kinds of shirts, and these two enchanted me with its unusual cut. Hooded with turtleneck seems to me an ideal option for cold, windy days. I also like to walk in shirts combining them with sweaters, sweatshirts and blouses, and this proposal is the most charming.


Biała spódniczka urzekła mnie jak tylko zobaczyłam ją na stronie. Ma bardzo ciekawy krój i szycie, niczym z jakiegoś komiksu. Dwie kolejne są za to bardziej 'szkolne', ale też mają w sobie dużo uroku i możne je łączyć z wieloma ciuchami i butami, więc moim zdaniem są 'must have' w każdej szafie, a już na pewno mojej.

(eng)
White skirt captivated me as soon as I saw it on the page. It has a very interesting cut and sewing, like from some comic book. Two more are for more 'school', but also have a lot of charm and can be combined with a lot of clothes and shoes, so I think they are 'must have' in every wardrobe, and certainly mine.


Oczywiście jedną z pierwszych rzeczy, jakie mi się kojarzy z jesienią, a zwłaszcza z tą późną jesienią, są swetry. Zapewne jak wiele innych osób, nie wyobrażam sobie jesieni bez chodzenia w swetrach, które dają nam tak potrzebne ciepło. Oversizowe swetry wiodą już od dłuższego czasu prym w modzie, ja też uległam ich urokowi, bo są nie tylko ciepłe, ale też bardzo urocze.

(eng)
Of course, one of the first things that I associate with autumn, and especially with the late autumn, are sweaters. Probably like many others, I can not imagine autumn without walking in sweaters that give us much needed warmth. Oversize sweaters lead for a long time leader in the fashion, I also succumbed to their charm, they are not only warm, but also very charming.

To tyle z propozycji, które dla was przygotowałam. Podzielcie się w komentarzach w czym wy najbardziej lubicie chodzić podczas jesieni. I będzie mi bardzo miło, jeśli będziecie klikać w zdjęcia. Polecam też zobaczyć ofertę firmy, bo ma ona naprawdę spory asortyment, który jest naprawdę niezły!

(eng)
This is all the proposals that have prepared for you. Please share in the comments what you most like to walk in the autumn. And I'll be very pleased, if you click on the photo. I would recommend also see the company's offer, because it has a really big assortment, which is really good!
2

piątek, 21 października 2016

Poradnik dla osób kupujących na promocjach w lidlu.



Hej! 
Lubicie promocje w lidlu? Zatem mam dla was fantastyczny poradnik jak tam kupować!

Po pierwsze, przeglądaj regularnie gazetki, by wyłapać najlepsze smaczki. Trzeba przecież wiedzieć co jest najlepsze do upolowania i o co warto dosłownie się bić! Ale nie martwcie się, jeśli oglądacie telewizję, to najlepsze okazje zobaczycie w reklamach telewizyjnych!

Po drugie, konieczne jest przyjście co najmniej godzinę przed otwarciem. Tylko dzięki temu zajmiecie sobie odpowiednie miejsce przed samiusieńkimi drzwiami. W końcu ktoś może przyjść minutę przed otwarciem i stanąć w pierwszym rzędzie jak Ty, a to niedopuszczalne!
Mała podpowiedź, jeśli nie chcesz, by ktoś miał tak samo równe szanse jak Ty, to oprzyj się o drzwi i nikomu nie pozwalaj stanąć obok Ciebie, będziesz pierwszy!

Po trzecie, wszczynaj kłótnie. O cokolwiek, o to, że ktoś stanął obok Ciebie, że się na Ciebie spojrzał, że w ogóle się odezwał. Zdekoncentrowany człowiek reaguje na wszystko słabiej. Będzie miał opóźnioną reakcję startu, gdy drzwi się otworzą, będzie wolniej zmierzał do danego punktu, a jeśli dopisze Ci szczęście, zgubi się w alejkach tego potężnego sklepu!

Po czwarte, gdy otworzą drzwi przepychaj się jak możesz. W końcu musisz spowolnić ludzi, którzy tak jak Ty, chcą wejść do sklepu. Używaj wszystkiego, łokci, nóg, wszystkiego! Kop, popychaj, uderzaj! Wszystko, by tylko być pierwszym, a reszta nie może wejść do sklepu. Bo to przecież sklep, nikt nie ma prawa tam wejść poza Tobą!

Po piąte, biegnij, biegnij, biegnij! Trzeba być pierwszym, w końcu rzecz jest tylko jedna, a nie cały kosz. Każdego rozmiaru jest jedna sztuka, a nie kilka lub kilkanaście, tak samo z kolorami, tylko po jeden na rozmiar! Trzeba je zdobyć.

Po szóste, zachowuj się jak dzika świnia. Przekopuj cały kosz, wyrzucaj rzeczy na ziemię, wyciągaj wszystko z opakowań i nie wsadzaj ich z powrotem, a jeszcze lepiej jak popsujesz opakowania. W końcu obsługa jest po to, aby sprzątać i wszystko poprawiać, co nie?

A teraz tak trochę na poważnie. Macie babcie, dziadków, ciocie, wujków, itd.? Przypomnijcie im o tym, że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, że nie trzeba się ustawiać w kolejkach godzinę przed otwarciem sklepu, że nie trzeba przy tym atakować i bić innych, że rzeczy jest dużo do wyboru, że nie wykładają wszystkiego na raz do koszyka. Byłam kupić jedną rzecz, bo i tak byłam przy okazji w okolicy, a zostałam pobita przez łokcie starszych pań, wszystko mnie boli i mam na swoim ciele mnóstwo siniaków. Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, moglibyśmy się zachowywać nieco bardziej kulturalnie, nie trzeba się o coś bić, przekopywać wszystkiego i rozrzucać tego dookoła. To naprawdę źle o nas wszystkich świadczy. 
10

piątek, 7 października 2016

9 typów klientek, które wkurzają mnie w pracy w sklepie z ubraniami.



Hej!
Chwilę mnie tutaj nie było, a wszystko przez to, że wrzesień dla studentów czasem potrafi być bardzo ciężki. Za mną wciąż ciągną się sprawy związane z moją wymianą, poprawki i inne takie, więc mam jeszcze trochę bieganiny i braku czasu. Dlatego postanowiłam przeredagować nieco tekst, który tu się już pojawił i udostępnić go na nowo.
Moja przygoda ze sklepem odzieżowym nie była zbyt długa, ale zdążyłam poznać i rozpoznać kilka bardzo denerwujących typów klientek, które odwiedzają takie miejsca.

  1. Klientki, które uważają, że pracujemy tylko dla nich. Czyli Panie, które same nic nie zrobią. 'A jaki to rozmiar?', 'A w jakiej to jest cenie?' Same nawet palcem nie kiwną, naprawdę w takiej sytuacji to mnie jasna krew zalewa. W końcu ciuchy wiszą, każdy ma matkę, nie tak trudno podejść i sprawdzić cenę czy poszukać swojego rozmiaru, a gdy go nie ma, zapytać obsługę, która sprawdzi na zapleczu czy jeszcze jest na stanie dany rozmiar.
  2. Klientki zostawiające rzeczy w przymierzalni. To jest naprawdę irytujące, bo są takie godziny w czasie pracy, że kolejki do przymierzalni są niezwykle długie, a zostawianie rzeczy w przymierzalni nie tylko nam dodaje pracy, ale wydłuża też czas oczekiwani innych w kolejce, bo są tam rzeczy, to nikt nie wejdzie. A przecież kabina nie jest tak daleko od ramy, na której zostawia się ciuchy, których się nie chce, to nie są kilometry, mija się ją wychodząc z przymierzalni.
  3. Klientki oddające ubrania przekręcone na drugą stronę. Może nie wszystkich to denerwuje, ale mnie bardzo. Poza tym to wygląda bardzo nieestetycznie. W takim momencie ujawnia się właśnie brak szacunku do cudzych rzeczy, bo jeśli to nie nasze, to nie musimy tego oddawać w takim stanie, jakim było.
  4. Klientki czekające aż weźmie się od nich ciuchy chociaż masz zajęte ręce. To chyba jeden z najgorszych punktów. Zbierasz rzeczy z ramy, masz ich naprawdę mnóstwo w rękach lub przekręcacie ciuchy, które oddały klientki, a taka Pani stoi za czy obok Ciebie z wyciągniętymi dłońmi i wzdycha niezadowolona, że nie wzięłaś od niej ciuchów, a Ty po prostu nie masz jak tego zrobić!
  5. Klientki rozwalające wszystkie ciuchy na stołach. Wiecie jakie jest najgorsze uczucie? Gdy stoisz przy stoliku z deską i składasz mozolnie te ciuchy, by kupka była idealna, po czym podchodzi klientka, widzi co robisz, a i tak podchodzi, rozkłada te ciuchy i tak po prostu je rzuca z powrotem na stół! Rozumiem, że klientka nie musi się znać na składaniu tego tak, jak mówią procedury, ale można chociaż postarać się to jako tako złożyć, a nie rzucać, bo to tylko świadczy o naszej kulturze osobistej.
  6. Klientki, które nie szanują ciuchów, bo nie są ich. Nawet nie wiecie ile rzeczy się nie sprzedaje, bo po prostu są zniszczone. Ludzie kompletnie nie szanują nie swoich rzeczy, więc śmiało je nawet wywalają na podłogę i nawet jeśli zrobili to przypadkowo, to nie podniosą tego z powrotem mimo iż zerknie na nie obsługa. Dużo rzeczy z wyprzedaży i nie tylko są porwane, podziurawione, mają zepsute suwaki, pourywane ramiączka czy są poplamione od makijażu. A takie rzeczy się nie dzieją, gdy ciuchy po prostu wiszą na ramach czy na ramie w przymierzalni.
  7. Klientki, które przychodzą na dziesięć minut przed zamknięciem. Przypuszczam, że każdy kto pracuje i ma świadomość, że do końca zmiany zostało jakieś 10 minut nie byłby zadowolony, gdyby nagle doszła jakaś dodatkowa praca. Ostatnie minuty w mojej pracy są na to, by dokończyć poprawiać ramy, górne ciuchy złożone w kupkach, a zostały naruszone, sprawdzić czy nie ma śmieci na podłodze i w przymierzalniach, a nagle przyjdzie Pani, gdy zostanie 5 minut i wymaga od nas, żeby znaleźć jej jakiś rozmiar, coś dopasować, pójść przymierzyć, a potem i tak tego nie kupi. A opuszczona częściowo rama ma sygnalizować to, że już zamykamy i Panie, które są w środku powinny zbierać się do wyjścia, a z zewnątrz żeby nikt nie wchodził, bo i tak nie zdąży.
  8. Klientki, które proszą o rozebranie manekina, a potem tego nie kupują. Manekiny są naprawdę ciężkie, jednak gdy klientka nas poprosi, żebyśmy ściągnęły daną rzecz z manekina, bo tam jest ostatnia sztuka danego rozmiaru, to nie mamy wyjścia, musimy to zrobić. I często naprawdę mocno się z nimi męczymy, więc strasznie irytuje nas to, że klientki potem tego nie kupią. Rozumiem, że nie wszystko musi dobrze leżeć i tak dalej, ale prosząc o ściągnięcie z manekina moim zdaniem powinna się być już na co najmniej osiemdziesiąt procent przekonanym, że chce się daną rzecz kupić, bo taki manekin swoje waży, a nie każda z nas pakuje na siłowni i podnosi ciężary.
  9. Ludzie buce. Klienci, którzy na każdym kroku pokazują swoim zachowaniem, że są bucami. Tacy znajdą się wszędzie.
Może i jestem bardzo marudnym człowiekiem, który potrafi tylko narzekać, ale naprawdę trzeba pomyśleć o tych wszystkich ludziach pracujących w tych sklepach i nie utrudniać im specjalnie pracy. Sama już nabyłam taki nawyk, że staram się nie pozostawić po sobie wielkiego bałaganu, odwieszam ciuchy na swoje miejsce, bo jest mi tych wszystkich pracowników żal, bo wiem że może się taka nie wydaje, ale to naprawdę bardzo ciężka praca.
8

piątek, 9 września 2016

Czy warto kupować firmówki?


Ostatnio na mojej półce na buty pojawiło się kilka nowych par butów od oryginalnych producentów. I nie piszę tutaj tego dlatego, że chcę się pochwalić. Zawsze, gdy je zakładam, albo się zachwycam nad ich wyglądem, to słyszę od bliskiej mi osoby "Ja bym tyle za buty nie dał/a." I właśnie w takim momencie w mojej głowie pojawia się pytanie jak to jest z tymi oryginalnymi rzeczami?
Od najmłodszych lat jesteśmy dzieleni na tych bardziej i mniej zamożnych, a jeśli u was tak nie było, to gratulacje, jesteście szczęściarzami. Wychowując się w małym miasteczku jak moim, nie trudno jest wiedzieć jaka rodzina jest jakiej zamożności i to niestety przechodzi na dzieciaki, o ile rodzice nie wpoją im odpowiednich wartości. W mojej szkole nie wszystkim rodzicom się to udało. Gdy rosły i były coraz bardziej świadome otaczającego ich świata, potrafiły się przechwalać ile za coś dały, że coś jest 'oryginalne', a coś z bazaru. Zdarzały się też sytuacje, gdy osoby patrzyły na metki ubrań innych, by zobaczyć gdzie to kupiły, co dla mnie było po prostu chore, zwłaszcza że takie sytuacje potrafiły się zdarzyć w gimnazjum czy nawet w liceum, gdzie ludzie już powili się zachowywać już znacznie dojrzalej. 
Będąc dzieckiem rzadko kiedy zdarzało mi się mieć coś oryginalnego. Nie będę też oszukiwać, że nie zazdrościłam nieco innym dzieciakom tego, co mają, że nie chciałam mieć więcej takich ciuchów, bo czasami się to zdarzało, jak chyba każdemu. Jednak teraz, gdy już dojrzałam i zrozumiałam sporo ważnych kwestii, doszłam do wniosku, że w sumie to dobrze, że rodzice nie kupowali mi samych najdroższych rzeczy i że ja sama o nie nie błagałam non stop. Rodzice przez ten cały czas starali się mi wpoić, czasami nie poprzez słowa, że nie warto mieć samych oryginalnych rzeczy w takim okresie, bo jest to po prostu nieopłacalne. Z tych rzeczy się wyrasta, za dzieciaka nie zawsze się zwraca uwagę co się ma na sobie i się to niszczy, a rodzice pracują ciężko, by móc dać wszystko co najlepsze swoim dzieciom. Nie zawsze to rozumiałam, jednak teraz, gdy mam już 21 lat, cieszę się, że mnie tego nauczyli, że nie wyrosłam na nastolatka, który chwalił się tym, jakie buty ma na sobie, jaki znaczek jest na bluzce czy czapce, ile to wydał na jakiś ciuch podczas weekendowych zakupów z rodzicami. Czasami było mi żal takich ludzi, bo dla nich najważniejsze było to, jaką wartość pieniężną mieli na sobie, czy ile mieli ich rodzice w portfelu. A wartość z każdym dniem spada i pieniądz z dnia na dzień jest słabszy, więc raczej nie ma się czym chwalić. Poza tym według mnie są ważniejsze wartości w życiu jak pieniądze i firmowe ciuchy. Oczywiście sama posiadałam kilka lepszych rzeczy, ale traktowałam ją jak prawdziwą świętość. Wiedziałam ile to kosztowało i ile przeważnie wydawałam na podobne przedmioty wydawałam, więc uważałam, że skoro kosztują więcej, to warto to szanować i o to dbać. Oczywiście nie znaczy to, że i o te tańsze dbać nie trzeba, bo o wszystko trzeba.
Kiedyś patrzyłam na to wszystko inaczej, tak jak pewnie moi rówieśnicy. Zwracałam uwagę na to, że coś ma firmowy znaczek i to jest najważniejsze, a teraz? Teraz jestem dorosła i patrzę na to wszystko inaczej. Spotykam ludzi, którzy są typowymi bananami, chwalącymi się jakie mają buty, telefon czy zegarek. Patrzę na nich i jest mi ich szkoda, bo oni wciąż myślą, że najważniejsze jest to, ile się wydało. Często się z tym obnoszą, bo pewnie chcą się poczuć lepiej od innych. Przypuszczam, że to dlatego, że czegoś im w życiu brakuje i 'firmówkami' sobie to coś zapychają. A ja? Moja kolekcja firmowych rzeczy się powiększyła, ale bynajmniej nie ze względu na chwalenie się tym. Staram się patrzeć na to wszystko przez pryzmat jakości. Czasami wolę wydać więcej, zwłaszcza gdy wiem, że w porównaniu do tańszej, niefirmowej rzeczy, posłuży mi to znacznie dłużej, nie zniszczy się tak szybko, bo po kalkulacjach to się znacznie bardziej opłaca. Jednak mimo tego zawsze pięć razy zastanowię się, zanim coś kupię. Przemyślę, czy mi się to na pewno podobam, czy założę to przynajmniej na kilka okazji czy rzucę w kąt nie zakładając tego na chociaż jedno wyjście, czytam też opinie, czy owe coś jest dobre, czy nie warto na bubel wydawać, bo zaraz wyląduje w koszu. Zawsze też szukam najtańszych rozwiązań, czy to outlety, promocje czy kody rabatowe. Bo mimo iż wolę wydawać więcej za większą jakość, to i tak wolę wydać jak najmniej, bo czasami cena w pewnym momencie nie mówi już o jakości, a o samym znaczku, a ja jednak wolę zapłacić za jakość.
Reasumując, nie warto kupować firmówek tylko po to, by się nimi pochwalić skoro i tak nam się nie podobają, zaraz je zniszczymy czy z nich wyrośniemy. Warto płacić za jakość, nawet jeśli czasami się wyda więcej. Oczywiście nie wyklucza to tego, że w supermarkecie czy na bazarze nie kupimy czegoś porządnego, co wytrzyma długi czas, bo jedno drugiego nie wyklucza. Jednak jeśli chcemy coś kupić tylko dla 'szpanu', to warto się zastanowić nie tyle co nad zakupem, ale nad sobą.
8

piątek, 2 września 2016

Back to School!





Seria 'back to school' jest bardzo popularna w blogsferze i vlogsferze, ja sama uwielbiam czytać i oglądać co inni kupują sobie do szkoły. Te wszystkie kolorowe zeszyty, długopisy.. Wszystko tylko zwiększa motywację do pracy w szkole. Ja co prawda do szkoły już nie chodzę, a zaczynam trzeci rok licencjatu, ale uwielbiam robić zakupy do szkoły. Widać to chyba po tych wszystkich przyborach na zdjęciu powyżej. Ale nie wszystko było kupione w tym samym czasie, po prostu postanowiłam wam pokazać wszystko, czego używam na studiach. Zapraszam!


Bardzo nie lubię torebek, bo zaraz boli mnie ramię, gdy noszę w niej zeszyty i notatki, dlatego zawsze chodzę z niedużym plecakiem. Ten na zdjęciu to całkiem nowy nabytek z Biedronki za 30 zł, zwykły, mały, czarny z jedną komorą i małą kieszonką z przodu. Bez problemu mogę spakować zeszyty czy segregator i udać się na zajęcia. A skoro mowa o segregatorze, to swój kupiłam w Tesco. Był czysty niebieski, jednak ja pocięłam okładki swoich starych zeszytów i przykleiłam je na gorący klej do segregatora, dzięki czemu jest bardziej 'mój'. Teczkę i grube (160 kartek) zeszyty kupiłam w również w Tesco, z tym że ten po lewej, kupiłam jeszcze w tamtym roku. Uwielbiam takie grube zeszyty, postanowiłam jeden wykorzystać na języki, bo w tym semestrze będę zdawać egzaminy z języków, więc chcę mieć wszystko w jednym miejscu. A teczka przyda się na czyste kartki, które będę nosić na zajęcia zamiast dźwigania ciężkiego segregatora, który wypełniony już jest kartkami zakupionymi w Kauflandzie i własnoręcznie zrobionymi przegródkami na każdy przedmiot. W Kauflandzie kupiłam też czerwony folder, turkusowy nabyłam w Tesco, a niebieski miałam w domu. Przed egzaminami często robię notatki z notatek, więc dobrze mieć takie notatki w jednym miejscu, a foldery są do tego idealne. Poza tym czeka mnie pisanie pracy licencjackiej i notatki z seminariów też muszę gdzieś trzymać.


Zestaw biurowy, który zawierał 2 ołówki, linijkę, zszywacz i nożyczki, a także kubek na akcesoria, kupiłam w Tesco, tak jak większość przyborów widocznych na górnym zdjęciu. Kolorowe taśmy i spinacze kupiłam jeszcze na pierwszym roku w Biedronce, a kalkulator naukowy w lokalnym sklepie w mojej miejscowości, bo studiuję na takim kierunku, że jest mi on bardzo potrzebny. Na dolnym zdjęciu już jest mało rzeczy potrzebnych na uczelni, ale ja uwielbiam na wykładach rysować czy kolorować kolorowanki dla dorosłych po zajęciach. Dlatego też kupiłam w Biedronce zestaw 25 Pasteli za 10 złotych, a 36 kolorów kredek Faber Castell kupiłam przez internet właśnie do kolorowanek. Zakreślacze w długopisach kupiłam w Realu w czasie trwania poprzedniego roku akademickiego, a zestawy zakreślaczy dostawałam jako prezenty na różnych targach. Cienkopisy Stabilo, które po prostu kocham kupiłam idąc do 1 liceum, czyli już spory czas temu, a teraz po prostu wymieniam kolory, które się już wypisały, w zestawie mam 20 kolorów i kupiłam je w Tesco, tak samo jak kolorowe długopisy, które przydadzą się do robienia notatek.

To wszystko, co kupiłam sobie na następny rok akademicki i tylko czekam aż zacznę ich używać.
2

Zmiany!

Zdjęcie pochodzi z libreshot.com - galerii zdjęć z wolną licencją.

Cześć! Ostatnio nie miałam zbyt dużo czasu na bloga ze względu na remont i sprawy związane z uczelnią. Jednak to nie tylko było to, brakowało mi pomysłów, chęci i widziałam po swoich postach, że raczej się nie rozwijam. Teraz, gdy moje sprawy trochę się już naprostowały i wychodzę na prostą, postanowiłam wrócić, z nowym wyglądem i zaczynając wszystko od nowa. Wracam ze zdwojoną mocą, mnóstwem pomysłów i chęci do ich realizacji. Dlatego też witam was, nowych czytelników, a jeszcze radośniej widzę tych starych czytelników, którzy zostali i czekali na nowe posty, jest mi bardzo miło, że nie odeszliście. Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie na tym, co mam zamiar wam tu pokazywać i pisać. Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić was do czytania postów, które mam zamiar w najbliższym czasie wam udostępnić.
1
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.
#Stats1 {text-align: center;}