niedziela, 13 sierpnia 2017

Relacja z wakacyjnego wyjazdu

Cześć!
Jakieś dwa tygodnie temu wróciłam z moich wakacji z rodzicami, jednak ze względu na to, że zaraz po powrocie oddałam swojego laptopa do serwisu, a na innym komputerze jakoś nie potrafię pisać i nie posiadam na nich moich programów graficznych, dopiero teraz przychodzę do was z moją relację z wyjazdu wakacyjnego.
Mimo iż jestem, a raczej byłam, osobą, która za górami nie przepada i zdecydowanie woli morze, dałam się namówić moim rodzicom, żebyśmy pojechali w góry. Teraz nie żałuję tej decyzji, bo bawiłam się świetnie i nawet chodzenie po górach nie było takie złe. Co prawda mieliśmy pewne trudności w związku z wyjazdem, bo kilka dni przed planowanym rozpoczęciem naszych wakacji mój brat złamał sobie nogę, ale jakoś nam się wszystko udało, chociaż nie mogliśmy pójść wszędzie razem.

Dzień przyjazdu. Przyjechaliśmy w niedzielę 23.07 do miejscowości Krościenko nad Dunajcem, nie mylić ze zwykłym Krościenkiem, który znajduje się w zupełnie innej części naszych polskich gór. Pogoda była w kratkę, jednak nie planowaliśmy nic specjalnego na ten dzień. Popołudnie i wieczór spędziliśmy na rynku oglądając występy, bo tego dnia odbywał się tam festyn.
Dzień 1. Razem z moim tatą postanowiliśmy zdobyć Trzy Korony i chociaż myślałam, że to ja będę tą, co najbardziej narzeka, to właśnie ja poganiałam mojego tatę i dopingowałam go, gdy byliśmy już coraz bliżej szczytu. Wyjście to przepłaciłam zakwasami, które męczyły mnie chyba do czwartku, ale dla takich widoków było warto.
Dzień 2. Jedyny deszczowy dzień, który nas spotkał na naszym wyjeździe. Ale nie spędziliśmy go w domku. Pojechaliśmy do Niedzicy zwiedzić zamek, zaporę i przepłynąć się po jeziorze Czorsztyńskim.
Dzień 3. Dzień ten spędziliśmy na spływie Dunajcem, który zajął nam około dwóch godziny. Po spływie zwiedziliśmy Szczawnicę, w której wysiedliśmy, a po południu wybraliśmy się do parku linowego. Był to mój pierwszy raz w takim miejscu, a oczywiście porwałam się na trasę z najwyższym poziomem trudności i nie sądzę by bardzo źle mi szło. A na koniec zjechałam tyrolką nad Dunajcem. Niesamowite przeżycie, polecam każdemu.
Dzień 4. Był to dzień wyjazdowy. Pojechaliśmy do Zatoru i ze względu na to, że mój brat miał złamaną nogę, tylko ja wybrałam się do Energylandii, a rodzice z bratem wybrali się do Zatorlandu, który mieści w sobie cztery parki rozrywki, park ruchomych dinozaurów, park mitologii, park bajek i park owadów i małe wesołe miasteczko. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Wadowicach na słynnych papieskich kremówkach.
Dzień 5. Wybraliśmy się do rezerwatu Biała Woda, gdzie spędziliśmy czas na spacerach, moczeniu nóg w Białej Wodzie i podziwianiu okolicy.
Dzień 6. Pojechaliśmy na Słowację, gdzie zwiedziliśmy zamek w Starej Lubownej i podziwialiśmy Tatry z drugiej strony.
Dzień wyjazdu. Postanowiliśmy pojechać inną drogą do domu, dzięki czemu zwiedziliśmy Oświęcim, który od kilku lat bardzo chciałam zobaczyć. Dość mocno przeżyłam tą wizytę, chociaż niektórzy odwiedzający mogliby zachować więcej spokoju i szacunku w takich miejscach, a nie naśmiewać się z tego, co tam się działo, bo moim zdaniem nie ma w tym nic śmiesznego. Kolejnym punktem był Kraków, który był strasznie oblegany przez turystów, a do tego było tak gorąco, że dosłownie zobaczyliśmy to, co najważniejsze i uciekliśmy do samochodu, który poratował nas klimatyzacją.

Ogólnie wyjazd uważam za bardzo udany i już teraz powoli planuję odwiedzenie Krościenka w przyszłym roku. A was zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z mojego wyjazdu. 

1

piątek, 21 lipca 2017

Moja pielęgnacja włosów

Hej!
W związku z tym, że w nadchodzący weekend wyjeżdżam na urlop i nadszedł czas pakowania, postanowiłam skorzystać z okazji i pokazać wam moje kosmetyki do pielęgnacji moich włosów.


Jestem posiadaczką kręconych włosów, które dla jednych są marzeniem, a dla drugich udręką. Jak wiadomo, kobiety w większości chcą mieć to, czego nie posiadają, więc te które mają proste włosy, kręcą je, a które mają kręcone, prostują. Swego czasu wręcz marzyłam o prostych włosach i byłam wdzięczna rodzicom, że kupili mi prostownicę, która teraz tylko leży i się kurzy. Zaczęłam doceniać moje loki, które nie raz budziły zachwyt koleżanek. Kręcone włosy są jednak bardzo wymagające, bo są delikatne i mają duże tendencje do przesuszania, a moje do tego bardzo często się puszyły i wyglądałam jakbym miała na głowie lwią grzywę.

Krok 1.
Green Pharmacy, Olejek łopianowy z czerwoną papryką
Stymulujący wzrost włosów olejek łopianowy z czerwoną papryką polecany jest do pielęgnacji włosów zniszczonych i osłabionych. Preparat skutecznie usuwa oznaki łupieżu, odbudowuje włosy oraz wzmacnia ich strukturę i odżywia cebulki. Ponadto pobudza wzrost włosów, a także zmniejsza łojotok. Wykazuje działanie przeciwzapalne i przeciwłupieżowe. Kosmetyk ułatwia czesanie i stylizację, jak również zapobiega puszeniu. Łagodzi podrażnienia skóry głowy i zapobiega powstawaniu nowym. 
Używam go raz w tygodniu, zwykle na początku tygodnia. Zgodnie z instrukcją, dwie łyżki oleju podgrzewam, wmasowuję w skórę głowy i zostawiam na pół godziny. Muszę przyznać, że dość sceptycznie podchodziłam do tego olejku, jednak jego cena to niespełna 10 złotych, więc kupiłam go żeby sprawdzić czy działa. I faktycznie działa. Nigdy nie miałam większych problemów z łupieżem, czasem się pojawiał, ale teraz nie ma po nim praktycznie śladu. Jednak to co najważniejsze to to, że włosy po nim są bardziej lśniące i wzmocnione, a na linii włosów zauważyłam znacznie więcej baby-hair niż zazwyczaj miałam.

Krok 2.
Kallos, Wzmacniający szampon z wyciągiem z fig
Kallos Hair Shampoo Fig to produkt przeznaczony w szczególności do włosów osłabionych i pozbawionych blasku. Szampon jest bogaty w wyciąg z fig, który doskonale wzmocni włosy, odżywi je, a także sprawi, że końcówki nie będą się rozdwajały. Po użyciu szamponu będziesz cieszyła się z mocnych, zdrowych i odpornych na uszkodzenia włosów.
Włosy kręcone mają łatwą podatność do niszczenia i przesuszania, dlatego staram się im dostarczyć wszystkich potrzebnych składników. A ten szampon bardzo dobrze odżywia moje włosy. Nie łamią się, pięknie błyszczą w słońcu, a zawsze chciałam mieć takie włosy, które błyszczą w słońcu i rozdwojonych końcówek jest jakby mniej. Szampon ten ma pojemność 1000 ml i kosztował mnie 10 złotych, więc uważam to za świetny zakup, dlatego od razu kupiłam dwa szampony, drugi z biotyną. Nie lubię jednak mieszać dwóch szamponów na raz, dlatego też czeka on na swoją kolej, bym mogła zadecydować, który z nich sprawdza się lepiej na moich włosach.

Krok 3.
Kallos, Maska algowa do włosów
Maska do włosów Kallos Algae polecana jest do pielęgnacji włosów poddawanych częstym zabiegom fryzjerskim, częstej ekspozycji słonecznej, również w solarium oraz przy wrażliwej skórze głowy.
Zawarty w masce kompleks z alg intensywnie nawilża i odbudowuje strukturę włosa, działając od jego środka. Dodatek oleju oliwkowego zmiękcza włosy, przywraca im jedwabistość i elastyczność, chroni przed niekorzystnym wpływem promieniowania UV, a Citric Acid zamyka łuskę włosa i sprawia, że stają się lśniące i wyglądają zdrowo.
Moje włosy co prawda nie są poddawane częstym zabiegom fryzjerskim, bo ostatni raz farbowałam je w zeszłym roku i nie śpieszy mi się aktualnie, by ten zabieg powtórzyć. Jednak potrzebują one nawilżenia, a do tego chroni nasze włosy przed promieniowaniem UV, co przy aktualnej porze roku jest bardzo potrzebne. Włosy są odżywione, nawilżone, nie widzę na nich żadnych oznak przesuszenia. Stosuję tą maskę po każdym myciu i jestem z niej bardzo zadowolona.

Krok 4.
Joanna Professional, Pianka do loków mocna
Pianka polecana jest do stylizacji włosów kręconych zarówno naturalnych jak i po trwałej ondulacji czy stylingu.
Zawiera polimer podkreślający skręt loków, który definiuje kształt loków, podkreśla ich skręt, ujarzmia puszące się, suche włosy oraz przedłuża trwałość fryzury. Filtr UV chroni włosy przed negatywnym działaniem czynników zewnętrznych. Pianka nie obciąża i nie skleja włosów, powoduje, że są lekkie, pełne objętości, sprężyste i elastyczne.
Zawsze narzekałam na swoje loki, bo nigdy nie wyglądały tak jak te wszystkie lokowane włosy w reklamach, puszyły się i zawsze były jakieś takie nijakie. Dlatego postanowiłam zacząć podkreślać ich skręt za pomocą właśnie tej pianki. Teraz moje włosy ładnie się kręcą i na mojej głowie nie pojawia się grzywa lwa i chyba faktycznie nadaje im więcej objętości, bo za każdym razem jak patrzę w lustro mam wrażenie, jakbym włosów miała zdecydowanie więcej. Piankę tę, podobnie jak maskę, używam po każdym myciu, na sam koniec mojej pielęgnacji włosów i pozwalam im spokojnie wyschnąć.

Najważniejsze jednak w tym wszystkim to to, że wszystkie włosy wymagają pielęgnacji i należy o nie dbać, a wszystko co się nimi robi, robić z głową. Dlatego więc, gdy lubicie stosować prostownice lub lokówki to zaopatrzcie się też w produkty chroniące przed wysoką temperaturą, a włosom pozwalajcie naturalnie wyschnąć, gdy nie musicie ich suszyć suszarką, ewentualnie suszyć je zimnym nadmuchem. Ja właśnie mam zamiar zaopatrzyć się w taką suszarkę.
Jeśli macie jakieś produkty do pielęgnacji włosów godne polecenia, napiszcie mi o nich w komentarzach, chętnie je wypróbuję! 
2

czwartek, 13 lipca 2017

Co sądzę o UEP?

Patrząc na zdjęcie po lewej można się domyślić, obroniłam się. Co prawda nie posiadam tak ważnego atrybutu jakim jest twarda oprawa pracy licencjackiej ze złotym napisem 'praca licencjacka', ale pamiątkowe zdjęcie musiało być! Sama obrona do najgorszych nie należała, a ja z pewnością będę miała po niej miłe wspomnienia. Już chyba pisanie samej pracy były dwa razy gorsze. A jako, że skończyłam już swoją przygodę z tą uczelnią, postanowiłam się z wami podzielić plusami i minusami mojego wyboru.

Odległość
Akurat to jest indywidualna sprawa każdego, jednak chciałam pokazać jak to było ze mną. Sama pochodzę z województwa mazowieckiego i sama nie wiem czemu wszyscy myślą, że moja rodzinna miejscowość to już województwo lubelskie. Ale tak czy inaczej do samego Poznania mam około 400 kilometrów co wiąże się z długimi podróżami z i do domu i niezbyt częstymi wizytami w rodzinnych stronach. Ja jestem bardzo zżyta ze swoją rodziną i na trzecim roku zaczęłam już zwyczajnie tęsknić za rodziną, przez co moje samopoczucie nie było najlepsze. Do tego połączenia komunikacyjne między Poznaniem, a moją miejscowością nie były ani zbyt dobre, ani zbyt częste. Ale jak już wspomniałam na początku, to już każdego indywidualna sprawa. Jeśli chodzi o samą lokalizację uczelni w Poznaniu, to jest chyba najlepsza ze wszystkich publicznych uczelni w tej miejscowości. Znajduje się w centrum, dzięki czemu prawie z każdej strony jest tam blisko, sama osobiście dojeżdżałam na uczelnie rowerem w cieplejsze dni, bo miałam do niej niespełna 5 kilometrów. UEP znajdował się też blisko stacji kolejowej i autobusowej, dzięki czemu wiele osób z pobliskich miejscowości zamiast szukać wynajmu w Poznaniu po prostu dojeżdżało na uczelnie.

Dziekanat
Z początku myślałam, że te wszystkie historie o paniach z dziekanatu to tylko bajki wymyślane przez starszych studentów, by nastraszyć 'świeżaków', niestety nie były to bajki. Co prawda pracownicy w dziekanatach różnych wydziałów byli inni i mieli inne podejście do studentów. U mnie nie było aż tak źle, z wyjątkiem jednej osoby. Jednak na minus działała tutaj cała papierologia, której nie można było załatwić przez internet, a trzeba było składać wszystko osobiście, a szkoda, bo teraz internet jest wszędzie i z pewnością takie rozwiązanie działałoby na plus dla uczelni. Zdarzało się też tak, że musiałam kilkakrotnie chodzić do dziekanatu, by tłumaczyć jedną sprawę, bo nie potrafiłam dojść z pracownikiem do porozumienia. Raz też się zdarzyło, że zginęło moje podanie, chociaż miałam świadków na to, że je składałam, a pracownicy wiedzieli dokładnie co było w tym podaniu, chociaż uparcie twierdzili, że nie złożyłam tego podania. Wtedy trochę mnie to denerwowało, a teraz mnie to tylko bawi.

Plan Zajęć
Akurat tutaj nie było na co narzekać, bo przynajmniej jeden dzień w tygodniu miałam wolny, nie licząc 5 semestru, gdzie w piątki miałam hiszpański i tylko hiszpański. Godziny też nie były złe, nie siedziałam całe dnie na uczelni, albo spędzałam tam czas od rana do południa, albo od południa do popołudnia. W tym aspekcie nie było na co narzekać.

Wykładowcy
Na UEPie trafiłam naprawdę na wielu fantastycznych wykładowców, bardzo sympatycznych, prostudenckich, którzy chcieli jak najlepiej dla studenta, a wykłady prowadzili z taką pasją i zaciekawieniem, że czasami chodziło się na ten wykład mimo iż był on pierwszy/ostatni i się zwyczajnie nie chciało. Co prawda trafiło się kilka 'rodzynków', którzy dość cisnęli i nie interesowali swoim wykładem, ale to tylko kropla w morzu przesympatycznych wykładowców. Oczywiście oni też wymagali od studentów, jednak prowadzili tak zajęcia, że po prostu chciało się uczyć. Potrafili zaciekawić.

Egzaminy
Na mojej uczelni z każdego przedmiotu należały się studentom dwie poprawki. Jedni uznają, że to super, drudzy nie. Czasami jednak zdarzy się, że mimo długiej i ciężkiej nauki na poprawkę, obkuciu się wszystkiego czasami powinie się noga i wtedy taka poprawka jest wielkim błogosławieństwem. System liczenia średniej jednak bym nieco usprawniła. Do średniej liczy się każda dwója, a średnia z ocen z egzaminu może lepiej działałaby na plus dla studenta.

A na koniec tak ode mnie, będąc na drugim roku otworzyli nowy budynek. Z zewnątrz wygląda bardzo pięknie, nowocześnie, jednak w środku raczej nie zachęca, bo wygląda dość surowo, do tego zimą jest tam bardzo zimno, za to latem dosłownie idzie się tam ugotować. Do tego system wind jest bardzo dziwnie, obie windy usytuowane obok siebie należy wzywać oddzielnie, a w starszym budynku należącym też do UEPu, gdzie są cztery windy obok siebie można je wezwać jednym przyciskiem. Trochę to nielogiczne, zabiera czas i marnuje dwa razy więcej prądu, bo zazwyczaj każdy wzywa obie windy i obie zjeżdżają do dołu, a student skorzysta z tej, która pierwsza przybędzie. Ale najwidoczniej tak było w planach. I jeśli już jesteśmy przy budynkach i ktoś z UEPu trafi na moją stronę, krany i suszarki w damskiej łazience na trzecim piętrze w budynku A wymagają remontu, woda praktycznie tam nie leci, a suszarki chodzą jakby zaraz miały się rozlecieć.:)

Czy wybrałabym tą szkołę ponownie? Gdyby tylko była jakieś 300 kilometrów bliżej to z pewnością złożyłabym tam papiery na studia magisterskie, jednak ze względu na odległość postanowiłam znaleźć uczelnię bliżej domu, ale Poznań, sam UEP, a przede wszystkim ludzie, którzy tam studiują i wykładają, na zawsze pozostaną w mojej pamięci i serduszku.
1

piątek, 9 czerwca 2017

Moja codzienna poranna pielęgnacja twarzy.

Cześć! Dziś postanowiłam przyjść do was z kosmetycznym postem i podzielić się z wami tym jak pielęgnuję swoją cerę każdego ranka.


Jestem typem osoby, która rano woli spędzić więcej czasu w łóżku niż w łazience nakładając na siebie tonę specyfików i wykonując staranny makijaż, którego zrobienie wymaga naprawdę dużo czasu. Dlatego staram się stosować zasadę 'im mniej tym lepiej' i do porannej pielęgnacji stosuję jedynie trzech kosmetyków.

Krok 1.
Neutrogena Visibly Clear, Pink Grapefruit Daily Scrub
Codzienny peeling dla czystej, świeżej i zdrowo wyglądającej twarzy. Dzięki wysokiej skuteczności MicroClear i miękkim mikroperłom martwe komórki skóry są delikatnie usuwane. Formuła nie zatyka porów, oczyszcza twarz i pomaga usunąć niedoskonałości skóry. Orzeźwiający peeling delikatnie oczyszcza skórę, nie wysuszając jej, a różowy grejpfrut pobudza zmysły.
Scrub jest pierwszym kosmetykiem, po który sięgam rano, by usunąć martwy naskórek i oczyszcza skórę mojej twarzy przygotowując ją do dalszej pielęgnacji. Szukałam produktu, który nie będzie przesuszał mojej skóry, bo mam bardzo suchą cerę i rozprawi się przede wszystkim z moimi suchymi skórkami na twarzy. Muszę przyznać, że radzi sobie całkiem nieźle, peeling jest bardzo delikatny, małe drobinki nie podrażniają mojej twarzy, suche skórki znikają, a skóra w dotyku jest bardzo głodka. Zapach też jest super, bo bardzo lubię grejpfruta i przywodzi mi on na myśl wakacje. 
Krok 2.
Selfie Project, żel do mycia twarzy
Żel do mycia twarzy dokładnie oczyszcza skórę z zanieczyszczeń i sebum, niweluje bakterie odpowiedzialne za trądzik. Odblokowuje pory, pozostawia skórę czystą i odświeżoną. Bez SLS i SLES! Te surfaktanty dobrze się pienią, ale mogę przesuszać skórę i prowadzić do nadmiernego wydzielania sebum. Żel do mycia twarzy Selfie Project opiera się na kombinacji delikatnych dla skóry surfaktantów, które skutecznie oczyszczają cerę bez jej przesuszania! Profesjonalne kosmetyki Selfie Project są bogate w naturalne, botaniczne składniki aktywne polecane w pielęgnacji młodej cery. Wyciąg z Białej Wierzby jest źródłem naturalnego kwasu salicylowego, który działa antybakteryjnie, oczyszcza i wygładza skórę. Zwęża pory, działa przeciwzapalnie i pobudza krążenie w skórze, dzięki czemu jest ona lepiej dotleniona i ma zdrowszy koloryt. Wyciąg z Black Quinoa delikatnie oczyszcza, nawilża i odżywia. Łagodzi i koi zaczerwienienia, uspokaja skórę.
Używam go po zastosowaniu peelingu, by usunąć nadmiar sebum i zapobiec powstawaniu wyprysków na mojej twarzy, z czym radzi sobie naprawdę dobrze. Jednak wyrównania kolorytu czy zniknięciu zaczerwienień na mojej twarzy nie zauważyłam, a i z nimi mam problem. Zapach jest neutralny. Kosmetyk kupiłam w celu walki z wypryskami i z tym sobie radzi, więc plus dla niego. 
Krok 3.
AA Cera Naczynkowa, krem na dzień nawilżający
AA Cera Naczynkowa to nowoczesna linia kosmetyków do codziennej pielęgnacji, uwzględniająca najważniejsze potrzeby cery naczynkowej, nadwrażliwej i skłonnej do zaczerwienie. Technologia Red Active Control3 zapewnia trójpoziomowe działanie: wzmacnianie naczyń krwionośnych, redukcję zaczerwienień i ochronę skóry przed niekorzystnym wpływem czynników zewnętrznych. Dodatkowo zapewnia skórze uczucie komfortu, nawilżenia i odżywienia.
Ultralekka formuła gwarantuje szybkie wchłanianie, a zielony pigment idealnie tuszuje zaczerwienienia i wyrównuje koloryt skóry.
Kupiłam ten krem, bo zaciekawił mnie opis mówiący o tym, że poradzi sobie z moimi pajączkami na twarzy i zaczerwienieniami. Co prawda te pajączki nie są liczne, ale bardzo drażnią moje oko. Stosuje ten krem od jakichś dwóch tygodni, więc uważam, że jest to za krótki czas, by wypowiedzieć się na temat działania na pajączki, jednak jeśli chodzi o zaczerwienienia to praktycznie zniknęły, więc mogę się cieszyć policzkami i nosem bez zaczerwienień. Zielony pigment faktycznie wyrównuje koloryt skóry, a do tego krem nawilża moją cerę, co jest dla mnie bardzo ważne. Świetnie nadaje się pod makijaż.
I właśnie tak wygląda moja poranna pielęgnacja twarzy, a wy czego używacie do porannej toalety? Podzielcie się w komentarzach! 
6

wtorek, 16 maja 2017

Rower jest spoko!


Swoją przygodę z rowerem, chyba jak większość moich rówieśników, tak naprawdę rozpoczęłam, gdy miałam jakieś pięć, może sześć lat, gdy to mama zmusiła mnie do nauki na dwóch kółkach, bo ja wolałam siedzieć w domu i czytać książki. Jednak wtedy mój związek z rowerem ograniczał się do pojedynczych wycieczek rowerowych najpierw z rodziną, a potem przyjaciółmi. Byłam posiadaczką dwóch rowerów typu góral, na których, ze względu na pozycję, w jakiej się na nich jeździ, strasznie się męczyłam i ciągle bolały mnie plecy. Gdy na rynku zaczęły być coraz bardziej popularne rowery miejskie uznałam, że to coś dla mnie i postanowiłam odkładać pieniądze, by kupić wymarzony rower. Udało mi się to półtora roku temu i postanowiłam, że wracając na uczelnie macierzystą zabiorę ze sobą swój rower, by móc się nim jeździć na uczelnie, bo w końcu to niespełna pięć kilometrów. Początki były ciężkie, bo u mnie z kondycją naprawdę słabo, ale przy okazji odkryłam wiele zalet korzystania z takiego środku transportu.
Zero tłoku.  Jadąc na uczelnię autobusem czy tramwajem, zwłaszcza w godzinach porannych, trzeba liczyć się z tym, że nie będzie się miało gdzie usiąść, że czasami będzie się stało ściśniętym niczym sardynki, a wyjście na swoim przystanku naprawdę graniczy z cudem. A wybierając rower jest się samemu, nikt Cię nie popycha, nie stoi nad Tobą, byś ustąpił mu miejsca czy po prostu nie zachowuje się tak, jak w transporcie publicznym zachowywać się nie powinno. Tylko Ty i rower.
Brak opłat. Nikt nie wymaga od Ciebie specjalnego, drogie wyposażenia roweru, wystarczą światełka, dzwonek, sprawne hamulce i napompowane opony. Za swój dzwonek dałam całe 3 złote, światełka były od razu z rowerem, wystarczyło kupić do nich baterie, a nie są to wielkie pieniądze, zwłaszcza, że starczają one na bardzo długo, a opony w rowerze, posiadając wentyl samochodowy, można napompować na każdej stacji benzynowej, która posiada kompresor lub u mechanika czy wulkanizatora, jak to po zimie zrobiłam ja. Podróżują komunikacją miejską trzeba być gotowym na dość duże wydatki związane z zakupem biletu, który ma określony termin, a rower kupisz raz i starcza na znacznie dłużej, więc taka inwestycja zwraca się bardo szybko. Oczywiście zimą trzeba przerzucić się na komunikację miejską, ale i tak wychodzi to znacznie taniej.
Rower to świetne kardio! Ze względów zdrowotnych moja kondycja jest bardzo słaba, przez co na początku moich podróży na uczelnie potrafiłam złapać zadyszkę już po pierwszym przebytym kilometrze i dosłownie modliłam się o czerwone światło, bym mogła chwilę odpocząć. Zawsze miałam wodę w koszyku, by móc podczas postoju się napić. A teraz widzę znaczną różnicę, nie potrzebuję już zbyt wielu przerw, czy aż tak dużej ilości wody (Chociaż odpowiednie nawodnienie organizmu ZAWSZE jest bardzo ważne!), a także szybciej przemieszczam się nie tylko na trasie akademik-uczelnia. Już praktycznie po całym mieście przemieszczam się głównie rowerem, co w dzisiejszych czasach, gdzie miasta dostosowują się dla rowerzystów, jest proste i przyjemne.
Jazda na rowerze wzmacnia mięśnie. I to nie tylko mięśnie nóg, chociaż to one pracują najwięcej i to po nich będzie widać największe efekty, co dla mnie jest bardzo na plus, bo zawsze największy problem miałam z moimi nogami. W jeździe na rowerze pracują też, mniej intensywnie, mięśnie kończyn górnych. Jazda wzmacnia także kręgosłup, dlatego często polecana jest przez rehabilitantów (Mając problemy ze skoliozą pani doktor polecała mi zawsze pływanie i jazdę na rowerze.), wzmacnia także przeponę. Same zalety, nic tylko siadać na rower i jechać. W pracy mięśni na rowerze ekspertem nie byłam, nie jestem i raczej nie będę, więc jeśli jesteście bardziej ciekawi, zachęcam do zapoznania się z informacjami, które z łatwością znajdziecie w internecie.
Oddychasz świeżym powietrzem. Może i w mieście powietrze nie jest tak świeże i czyste, ale ja zdecydowanie wolę jechać i nie czuć dookoła spoconych ciał, papierosów czy innych zapachów, którymi przesiąkają ubrania innych współpasażerów. Nie muszę się też martwić, że gdy w komunikacji miejskiej będzie za dużo ludzi, będzie mi duszno i wzrośnie prawdopodobieństwo, że zemdleję.
Przemieszczasz się szybciej. Może i na początku nie jest to aż tak widoczne, ale jadąc rowerem nie robisz przymusowych przystanków, zatrzymujesz się tam gdzie chcesz i dojedziesz rowerem praktycznie wszędzie gdzie chcesz, bez konieczności robienia dodatkowych kilometrów pieszo. W mieście ograniczają Cię tylko światła i samochody, bo co prawda można między nimi lawirować, ale zawsze trzeba to robić z głową, by nie stwarzać zagrożenia dla siebie i dla innych, więc nie zawsze warto wciskać się między samochodami, gdy widzi się, że się po prostu z rowerem nie zmieścimy.

Są to jedne z największych zalet podróżowania rowerem, które nie wiem jak was, ale mnie bardzo przekonują, by zamienić swój środek transportu właśnie na rower, w końcu jest z tego wiele korzyści. Należy jednak pamiętać, że jeździć rowerem trzeba z głową, nie ważne czy znajdujemy się na ścieżce rowerowej czy ulicy, obowiązują nas te same przepisy, co innych uczestników ruchu drogowego i trzeba zwracać uwagę także na innych, by nikomu nie stała się krzywda. Także wsiadajmy na rower i w drogę!
0

niedziela, 30 kwietnia 2017

Jak to jest z tą pracą licencjacką?



Zastanawialiście się kiedyś o co chodzi tym wszystkim studentom z pisaniem pracy licencjackiej czy magisterskiej i ciągłym narzekaniem? Ja będąc na pierwszym i drugim roku myślałam o tym za każdym razem, gdy słyszałam rozmowę na ten temat. A teraz sama przez to przechodzę i doskonale ich wszystkich rozumiem. Serio.

  1. Na pierwszym i drugim roku jeszcze za bardzo o pisaniu pracy licencjackiej się nie myśli (Chyba, że uczelnia Cię do tego zmusza, tak jak mnie, gdzie już na drugim roku wybieraliśmy promotora i zaczynaliśmy pracować nad pracą.), więc gdy tylko się słyszy te wszystkie marudzenia starszych kolegów, że terminy gonią, że może dziś w końcu trochę pracy ruszy, że to tak ciężko się pisze.. pojawia się w głowie lampka, że zrobi się inaczej, wszystko zacznie się wcześniej, będzie pisać regularnie, żeby nie pisać nic na ostatnią chwilę, że to przecież nie może być takie trudne.. Nic bardziej mylnego, ale wiara i nadzieja jest najważniejsza, więc się ich wszyscy trzymamy przez te pierwsze dwa, czasami trzy, zależnie od studiów, lata jej trzymamy.
  2. Uczelnia powoli zmusza was do zaczęcia myślenia o pracy licencjackiej, promotorze i innych powiązanych z tym rzeczy i wtedy w głowie pojawia się panika i to wielka. Ja nawet pracy maturalnej sama nie napisałam (A proszę, rzucajcie za to we mnie kamieniami.), bo jestem beznadziejna w pisaniu tego typu rzeczy, rozprawki zawsze szły mi fatalnie. I teraz miałabym napisać, jakby nie patrzeć, pracę naukową? Niby o czym? I jak? Tyle pytań, a wciąż tak mało odpowiedzi!
  3. Nadchodzi ten dzień, wybór promotora i jakby nie patrzeć, jest to jedna z najważniejszych decyzji, którą trzeba podjąć przy pisaniu pracy licencjackiej. Jako wzorowy student już wcześniej przeglądasz wszystkie źródła, które pomogą Ci podjąć tą decyzję, bo nie chodzi tylko o tematykę pracy, w każdej katedrze jest kilku promotorów, którzy zajmują się podobnymi zagadnieniami, a swoimi podopiecznymi zajmują się inaczej. Tutaj chodzi o człowieka, który poprowadzi Cię przez trudy i znoje pisania pracy. Takiego, który nie będzie odpisywał na maile po miesiącu, u mnie na uczelni są takie przypadki; takiego, który nie będzie co chwile zmieniał koncepcji i planu pracy, też się znajdą u mnie takie przypadki; taki, który z chęcią Ci wszystko wytłumaczy, nawet jeśli miałby robić to i pięć razy, który pomoże, a nie oleje studenta czekając jedynie na oddanie pracy, a potem powie, że mu się nie podoba; takiego, który z góry nie narzuci Ci tematu pracy, a jedynie pomoże w ukształtowaniu koncepcji, której zalążek pojawił Ci się w głowie; i przede wszystkim o takiego, który w połowie roku nie stwierdzi, że jednak nie ma na promotorowanie czasu, a i taki przypadek się u mnie znalazł.
  4. Dobra, promotor idealny znaleziony, starsi studenci spisali się idealnie, albo trochę mniej idealnie, ale się spisali i doradzili ile potrafili. Teraz nic, tylko czekać na dzień zapisów, a więc bierzesz namiot i już dzień wcześniej rozbijasz go pod gabinetem swojego chyba przyszłego promotora, by tylko zmieścić się na liście. Ewentualnie koczujesz przed swoim komputerem czekając na zapisy, a i tak w najważniejszym momencie system nie wytrzyma i padnie. 
  5. Pierwsze seminarium, przeważnie indywidualne, budujesz koncepcję, plan swojej pracy.. Promotor zadaje setki pytań, a Ty siedzisz przed nim z otwartą buzią i kompletnie nie rozumiesz co on do Ciebie mówi. Powiedziałeś tylko, że chyba chcesz pisać o tym i o tym, a szereg zagadnień, jakimi Cię obsypał z całą pewnością przekracza Twoją wiedzę. W moim przypadku tak było. Interesowałam się funduszami inwestycyjnymi, bo według mnie to bardzo fajna forma inwestowania swoich pieniędzy i masz większą ingerencję w nie niż na lokacie, ale na uczelni praktycznie w ogóle się o tym nie uczyliśmy, więc z pierwszego spotkania z promotorem wyszłam jeszcze bardziej skołowana niż wyszłam.
  6. Pierwsze seminarium w grupie, terminy ustalone, wracasz do domu z wielkim zapałem do pracy, bo coś sobie wcześniej obiecałeś, nawet trochę napiszesz, potem okazuje się, że Ty już prawie kończysz pierwszy rozdział, gdy inni napisali zaledwie dwie lub trzy strony, by tylko coś promotorowi pokazać. Fajnie, nie? Nie, potem jest już tylko gorzej..
  7. Rozdział literaturowy jest w porządku, głównie wspomagasz się na książkach, przeredagowujesz zdania, by nie brzmiały tak samo i jakoś idzie, nawet wyrobiłeś się w ustalonym terminie z przesłaniem pracy i przez jakiś czas masz luz, oczywiście nie licząc nauki do sesji zimowej, które przetoczyła się gdzieś po drodze. Ani myślisz pisać jeszcze kolejnych rozdziałów, bo nawet nie wiesz czy pierwszy rozdział był w porządku, ile musisz poprawić.. Więc zajmujesz się swoimi sprawami.
  8. Promotor wysłał uwagi do rozdziału, czytasz je i obiecujesz sobie, że później to poprawisz i tak to później przenosi się na coraz bardziej odległy termin. W tym czasie spotykasz się na seminariach ze swoim promotorem jeszcze kilka razy i mówisz jak świetnie idzie Ci pisanie pracy, że już masz sporo, a tymczasem..
  9. A tymczasem siedzisz przed pustym ekranem i zastanawiasz się od czego zacząć. Te wszystkie obliczenia, wykresy do zrobienia, opracowanie ich.. Niby nic wielkiego, masz wykres, masz wyniki, wystarczy ładnie opisać, wysnuć wnioski.. A tymczasem Ty masz w głowie kompletną pustkę. Ja bardzo lubię pisać, swego czasu miałam blog z opowiadaniami, bawiłam się w Second Life na różnych forach i nigdy nie miałam większych problemów z wyobraźnią i przelewaniem wszystkiego na papier, a siedząc przed otwartym Wordem po prostu siedziałam stukając jedno zdanie co jakieś pół godziny..
  10. Wiesz, że termin się zbliża, a kolejne strony pojawiają się bardzo powoli, wiesz że powinieneś siedzieć i pisać, ale jest tyle rzeczy do zrobienia, tylu znajomych nagle chce się zobaczyć, tyle obowiązków spada na głowę, zabierzesz się za to później.
  11. Udało się, w końcu otworzyłeś wszystko i zabrałeś się do pisania i piszesz myśląc sobie, że to co piszesz to jedna, wielka bzdura. Oczywiście nie siedzisz i nie piszesz bez przerwy. Pisałeś 15 minut? Brawo dla Ciebie! Zrób sobie przerwę, wejdź na fejsa, napisz do kogoś.. A o pracy przypomnisz sobie po godzinie, a następną będziesz myśleć jak zacząć następny pod rozdział..
  12. Udało się, napisałeś wszystko, oczywiście ledwo wyrabiając się z terminem, albo nawet wysyłasz ją do promotora z delikatnym poślizgiem, ale jednak się udało! Teraz już luzik.. Tylko kosmetyczne poprawki pójdą na koniec.
  13. I przychodzi mail zwrotny od promotora z mnóstwem poprawek. I koniecznością dopisania wstępu i zakończenia pracy, co czasami jest jeszcze gorsze od pisania samej pracy.. Zabawę czas zacząć od nowa.. Co zrobisz pierwsze? Ja bym zaczęła od narzekania wszystkim dookoła, że muszę pisać pracę. To nigdy nie motywuje do pisania pracy, ale ja nie mam zamiaru wyprowadzać się z błędu.
Na koniec pozdrawiam wszystkich broniących się w tym semestrze studentów piszących swoje prace. Damy radę!
4

piątek, 9 grudnia 2016

Nienawidzę Świąt


Pewnie zabrzmię trochę jak Grinch, ale tak, nienawidzę Świąt, a powodów ku temu, by mieć co do nich takie, a nie inne odczucia jest naprawdę wiele.
Nienawidzę żerowania wszystkich sklepów na tym, że są Święta. Wszystko, po prostu wszystko opchną, jeśli uda im się wmówić, że to idealny prezent na tą okazję, a trzeba przyznać, że coraz lepiej im to wychodzi. Najbardziej podatne na to są dzieciaki, które naoglądają się reklam z mnóstwem pięknych i drogich zabawek i chcą mieć je wszystkie. Czego je to uczy? Tego, że w Świętach najważniejsze są prezenty? Chyba nie o to tutaj chodzi.
Nienawidzę tych tłumów w sklepach. Ludzi, którzy biegają po centrach handlowych szukając tego idealnego prezentu dla bliskich. Chociaż to już dawno przestało być szukaniem idealnego prezentu, a zaczęło być szukaniem najdroższych prezentów, by potem się chwalić przed innymi co się kupiło innym, a jak już się dostanie drogi prezent, to będzie się o tym jeszcze głośniej mówiło.
Nienawidzę ludzi podróżujących do domu. Cały ten ścisk jest zrozumiany, każdy chce pojechać do najbliższych, by spędzić z nimi trochę czasu, w końcu teraz życie tak szybko pędzi, że nie mamy na to czasu w 'normalne' dni. Jednak ta cała nienawiść, marudzenie, krzyki.. Zero zrozumienia, że inni też jadą do domu, że inni też tęsknią za swoją rodziną. Niestety empatia nie jest znana wszystkim. 
Nienawidzę tego całego kupowania masy jedzenia. Ludzie zawsze na te trzy dni robią zapasy jakby miał świat się kończyć. Robią to wcześniej, by uniknąć zawyżonych cen przed samymi Świętami, by potem rzucać znanym na cały kraj tekstu 'zostaw, to na święta', a potem co? Potem to wszystko zostaje, bo choćby się chciało to się tego wszystkiego nie zje. 
Nienawidzę tych kłótni podczas przygotowań. Przypuszczam, że zdarza się to w większości rodzin. Ktoś chce zrobić coś tak, drugi ktoś ma zupełnie inne zdanie.. I kłótnia gotowa, a całą atmosferę przygotowania do Świąt nagle szlag jasny trafia i nie wiadomo jak się zachować.
Nienawidzę spojrzenia mojej mamy na pusty talerz, który w mojej rodzinie ma głębsze znaczenie niż talerz dla obcego, który może zagościć w naszym progu, a my mamy obowiązek mu pomóc, w końcu o tym mówi nasza wiara. Widok pustego talerza sprawia, że z każdego z członków mojej rodziny ulatuje ta magiczna atmosfera.
A potem siadamy wszyscy do stołu, patrzymy na siebie, puszczamy kolędy, składamy sobie życzenia prosto z serca i po prostu cieszymy się, że mamy siebie, że jesteśmy tutaj razem, całą czwórką. Nasza mała rodzina może chociaż przez chwilę wyłączyć się od problemów dnia codziennego, może przez chwilę spędzić razem czasem, poczuć tą bliskość, powiązanie.. I wtedy zaczynam się zastanawiać, a może to wszystko ma jakiś sens? Może to wszystko ma sprawić, że w dzisiejszym świecie nastawionym na drogie gadżety, świecie gdzie nikt nie ma na nic czasu, zaczniemy doceniać te kilka ważnych chwil z rodziną? To wszystko musi mieć jakiś sens.
2

niedziela, 20 listopada 2016

Moje sposoby na naukę.



Hej! 
Na mojej uczelni zaczął się okres pierwszych kolokwiów, więc uznałam, że jest to świetna okazja do napisania posta odnośnie moich sposobów na naukę.


Pierwszym, chyba najważniejszym punktem jest znalezienie sobie odpowiedniego miejsca do nauki. Mi najlepiej uczyć się na łóżku. Tak samo nie potrafię się uczyć w kompletnej ciszy, dlatego też zwykle puszczam sobie cicho jakąś muzykę i przy okazji od czasu do czasu coś przegryzam. To wszystko pomaga mi się bardziej skupić na nauce, chociaż wiem, że wielu ludzi mogłoby to mocno rozpraszać.


Na pierwszym i drugim roku popełniłam bardzo duży błąd, czyli miałam zeszyt do każdego przedmiotu, co na dłuższą metę bardzo się nie sprawdziło. Nie chciało mi się nosić ich wszystkich, więc koniec końców notowałam wszystko w jednym i ciężko mi się było połapać, która notatka jest do czego i tak dalej.. W tym roku postanowiłam korzystać z segregatora, który ozdobiłam ze starych zeszytów. Na co dzień noszę na zajęcia czyste kartki, na których zaznaczam przedmiot, rodzaj i datę, by po powrocie móc je wpiąć w odpowiednie miejsca w segregatorze. Nie walają mi się więc żadne kartki i gdy tylko potrzebuję coś sprawdzić, sięgam do segregatora i mam.


Gdy przychodzi czas na kolokwium przygotowuję notatki z notatek. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale to naprawdę działa. Moje notatki z zajęć często są chaotyczne, pokreślone i bardzo nieestetyczne. Przygotowując sobie później notatki z notatek mogę wszystko uporządkować i sprawić, by było bardziej przejrzyście. Wykorzystuję przy tym metodę, którą w gimnazjum sprzedała mi nauczycielka biologii, czyli kolorowe notatki. Znacznie łatwiej jest mi się uczyć, gdy na przykład dany rozdział zaznaczam jednym kolorem, a kolejny już innym. Ewentualnie zagadnienia piszę jednym kolorem, wykresy innym i tak dalej. Wtedy przy pisaniu kolokwium łatwiej mi jest skojarzyć o co chodzi, gdy mam do wszystkiego przypisany inny kolor. 


Na mojej uczelni wielu wykładowców i ćwiczeniowców wrzuca prezentacje ze swoich zajęć na platformę moodle, dzięki czemu studenci mają dostęp do ich materiałów. Ja osobiście nie potrafię się uczyć czytając na komputerze, bo się zaraz rozpraszam, dlatego też wszystko sobie drukuję. Dzięki temu mogę sobie wszystko podkreślić, dopisać coś z notatek, co pamiętam, itd. Często też materiały pojawiają się przed wykładami, dzięki czemu można je zabrać na wykład i robić na nich notatki, więc łatwiej to wszystko ogarnąć.

Oczywiście nie można też zapomnieć o najlepszym sposobie do nauki się definicji i słówek, którym są fiszki. Ja tą metodą uczę się najlepiej, bo łatwiej mi wchodzą do głowy słówka, gdy uczę się ich wyrywkowo, a nie wbijam je do głowy słówko po słówko według ich kolejności na liście. Według mnie to najlepszy sposób na naukę czegoś, co trzeba po prostu zapamiętać.

A czy Wy macie jakieś sposoby na naukę? Podzielcie się nimi, bo może pomogą mi w nauce na zbliżające się kolokwia, od których już teraz boli mnie głowa. Mam też zamiar napisać dla was post o aplikacjach, które wykorzystuję do nauki i ogólnie na uczelni, dajcie znać czy chcecie taki post.
4
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.
#Stats1 {text-align: center;}